Kroniki przerwanego berka

Ciekawe wypadki, które są tematem tej kroniki zaszły w 2020 roku. Statystyki z początku roku nie wzbudzały jeszcze strachu, ale pewne niezdrowe zainteresowanie. Jeśli zainteresowanie można jakoś emocjonalnie określić. Nagle bum. Świat oszalał.

Jednak zanim oszalał, sam nie byłem pewny co sie dzieje. Irytowały mnie fejsbukowe żarty, ciągłe porównania do grypy, lekceważenie. Zachowania niezwykle irytujące, ale jakże charakterystyczne dla nowoczesnych społeczeństw. Wszędzie memy pozbawione jakiejkolwiek treści, pełno krótkich stwierdzeń opartych na informacjach bez znaczenia, aż w końcu się przewróciło. Dzieci bawiące się w szkole w berka, który od początku roku nazywał się już nie „berek”, ale „korona”, zostały zamknięte w domu. Dziecięce zabawy szybko zostały przerwane, bo nagle okazało się, och jaka niespodzianka, że to wcale nie grypa. Nagle wszyscy dorośli poczuli strach, bo przecież to oni mogą umrzeć, dzieci bawiąc się w berka „koronę” mogą tego nawet nie poczuć. Cóż za ironia losu w świecie, w którym populacja zwiększa się nieustannie o jedną osobę prawie co sekundę. 30 lat temu w szkole uczyłem się, ze ludzi na świecie jest 6 miliardów. Dzisiaj dobija do ośmiu. I to w czasach wirusa. A wszystkie śmieszki pochowali się w swoich domach nie wyściubiając nosa.

Zadziwiające jak człowiek niewiele wie o wirusach i to żyjąc w rzeczywistości, w której WHO co roku ogłasza pandemie grypy trwającą kilka zimowych miesięcy. Nikt nawet o tym zapewne nie wie. Pierwsze informacje, pierwsze strachy. Wirus na rękach, wirus na butach, wirus w powietrzu, 6 godzin, 15 godzin, trzy dni, wirus w oddechu, wirus we włosach, wirus był wszędzie, z wirusem nie dało się wygrać. To była walka z powietrzem. Ochronić nas może tylko plastik, z którym przecież byliśmy w stanie wojny wcześniej oraz siedzenie w domu. Zaczęło się liczenie ofiar, trupów, chorych, ozdrowiałych, podliczanie śmiertelności z lat poprzednich, dowody na spisek, na celowe działanie i ten wszechobecny, znienawidzony przeze mnie „zdrowy rozsądek”. Najdurniejsze pojęcie ze wszystkich, pojęcie, którym można sobie wszystko wytłumaczyć według własnego widzimisię, i które pojawia sie zawsze wtedy, kiedy ktoś nie potrafi czegoś wyjaśnić lub wytłumaczyć. Wtedy dowiadujemy sie co „nakazuje zdrowy rozsądek”. Wymienianie wszystkich cech wirusa nie ma i nie miało sensu. Że wirus RNA, że jednoniciowy o ujemnej polaryzacji, że niezwykle niestabilna budowa, że białkowy kapsyd, że mutagenny, bo odwrotna polimeraza nie ma właściwości korygujących, że w oddechu występuje w ilościach absolutnie śladowych, że osadza się na tylnej ścianie gardła i stamtąd człowiek musi go „wydostać” kaszlem lub kichnięciem, że im słabsze objawy (ale nie całkowity ich brak) tym wirus bardziej wirogenny, że jeśli przeciwciała rozpoznawałyby wirusa po pierwszym wniknięciu do organizmu, to człowiek dostawałby wstrząsu anafilaktycznego w wyniku reakcji alergicznej po zjedzeniu orzeszka brazylijskiego. Czy o tym też mówi „zdrowy rozsądek” czy też może są to zupełnie nieistotne informacje? Mam tylko nadzieje, że kroniki na 2020 rok nie pogmatwają się, jeśli się okaże, że kiedy nadejdzie pandemia grypy (zapewne w grudniu), to nie bedzie można tych wirusów od siebie odróżnić na podstawie zwykłego badania. Że może odwrotne polimerazy tych grup drobnoustrojów nie za bardzo się różnią. A jeśli? Jak wtedy bedzie wyglądała walka z tym przeciwnikiem? Czy maseczki naprawdę zapewnią nam bezpieczeństwo jeśli wirus przemieszcza się w kropelkach dużo mniejszych niż filtr najlepszej nawet maseczki? Czy bakterie, które można wyhodować na takiej maseczce, która godzinami spoczywa w kieszeni albo w torebce, naprawdę są niegroźne? Bo przecież to bakterie i grzyby można wyhodować na każdym niemal podłożu, wirusy muszą namnożyć się w zupełnie inny sposób. Czy eksperci są w stanie odpowiedzieć na te pytanie inaczej niż: „to wszystko nieprawda, zaufajcie nam”?

Samej choroby nie za bardzo się boje, nie potrafię wyjaśnić dlaczego. Ani tej mitycznej izolacji, na którą narzekają pacjenci. Chorowałem na zapalenie opon mózgowo rdzeniowych w wieku 5 lat. Pamietam te dni (dwa tygodnie) spędzone na oddziale zakaźnym z zakazem odwiedzin rodziny. Odwiedzali mnie wtedy przez okno, ale chyba tylko dlatego, że moja ciotka była lekarzem na oddziale i na to pozwalała. Ale pamięć tamtego okresu, choć dość szczątkowa powoduje, że najbardziej mi szkoda dzieci. Bo przecież ten berek, który został tak nagle przerwany, powinien trwać. To nie jest wina dzieci, że dorośli nie radzą sobie z drobnoustrojem. Nagle się okazało, że dzieci nie mogą spotykać się z rówieśnikami. Że muszą się nauczyć edukacji online. Że muszą odłożyć wszystkie swoje hobby. Że nie mogą pójść z nami do sklepu. Czy to miało sens? W którym momencie jesteśmy teraz i dlaczego tak to się różni? Nie każdy wrócił z lockdownu pewny siebie i w pełni sił. To nie takie proste. Czy to sprawiedliwe ze strony dorosłych, że jedyny sposób walki z wirusem to chowanie się za plastikiem, w czterech ścianach i obwinianie dzieci za roznoszenie wirusa dookoła, więc najlepiej było zamknąć wszystkie w domach i czekać nie do końca wiadomo na co.

I tego się obawiam. Nie choroby wirusowej. Ale depresji. I ludzi. W swojej ślepej wierze w słuszność opresyjnych metod. I jednak ekspertów. Bo przecież jeszcze w marcu tak wielu odradzało chociażby maseczki, że nie działają, teraz jest zupełnie odwrotnie, maseczki są absolutnie konieczne. Może przesadzam, ale tak radykalna zmiana zdania znaczy dla mnie tylko tyle, że oni sami tego nie wiedzą na pewno. A ta świadomość nie pozwala mi im ufać, dopóki nie potrafią tego naukowo potwierdzić. Nic na to nie poradzę. I obawiam sie tego, że znowu dzieciaki wylądują w areszcie domowym, że znowu zamkną szkoły, że znowu zabronią spotykać się ze znajomymi, mimo ciągłego przebywania z innymi ludźmi w pracy. I to wszystko na podstawie zaleceń i wniosków ekspertów, którym ja niestety nie umiem zaufać. Patrząc na to, jak wygląda świat z tym wirusem odnoszę wrażenie, że trzeba sobie z tym poradzić samemu.

Dodaj komentarz