Prawdziwy hipsteryzm

Wreszcie skończył się rękopis. Koniec, historia w historii w historii w historii w Saragossie mknęła, ale dobrnęła. Po niej Witkowski ze swoją Radziwiłłówną to pikuś. Przeczytane, zaksięgowane. Wcześniej parę Lemów, a w międzyczasie Łysiak. O żeszkurwa, Łysiak, ty mój Łysiak. Czytając fabułę o państwie totalitarnym, dowiedziałem się o kotach, malarstwie z kotami, lemurach, historii narzędzi tortur i innych różnych duperelach. A gdzieś tam w międzyczasie jakaś fabuła była. Nie ma to jak przejść do sedna. A kiedyś lubiłem. Cóż począć, każdy kiedyś był młody.

No i tak pod wpływem tych lektur wymownych, tych postaci kwiecistych, tego języka pełnego to:

skoro nowy rok za pasem, to przynajmniej można zrealizować założenie nowego postanowienia. W tym roku zeszłoroczne noworoczne postanowienie nie wyszło, bo go nie było. Więc może teraz?

No to będzie tak:

zapuścić brodę (nie golić się w ogóle), przynieść gitarę z piwnicy, zacząć grać bluesa, wyjechać w Bieszczady i jeść ziemię i korzonki.

Może wreszcie uda się zhipsteryzować na całego.

10 uwag do wpisu “Prawdziwy hipsteryzm

  1. Oczywiście, że przejrzałem twoje fotki. Nie ma to jak pooglądać internetowych znajomych 😉

    Fajną brodę miał kiedyś E, koleś od Eels. Tutaj:

    W ogóle na tej płycie trochę odjechał w niektórych momentach, bo on ogólnie to ładny chłopczyk taki. A tam taka broda i w ogóle.

  2. A ja wiem. Mnie się podobają bardzo, ale to jest muza do słuchania w nocy, w spokoju, żeby w pełni wchłonąć te wszystkie warstwy tła, nie zatrzymać się na gitarach czy (rzadziej) wokalu. „Black One” I „Flight of the Behemoth” polecam z czystym jak mszalne szaty O’Malleya sercem!

Dodaj komentarz