Wreszcie skończył się rękopis. Koniec, historia w historii w historii w historii w Saragossie mknęła, ale dobrnęła. Po niej Witkowski ze swoją Radziwiłłówną to pikuś. Przeczytane, zaksięgowane. Wcześniej parę Lemów, a w międzyczasie Łysiak. O żeszkurwa, Łysiak, ty mój Łysiak. Czytając fabułę o państwie totalitarnym, dowiedziałem się o kotach, malarstwie z kotami, lemurach, historii narzędzi tortur i innych różnych duperelach. A gdzieś tam w międzyczasie jakaś fabuła była. Nie ma to jak przejść do sedna. A kiedyś lubiłem. Cóż począć, każdy kiedyś był młody.
No i tak pod wpływem tych lektur wymownych, tych postaci kwiecistych, tego języka pełnego to:
skoro nowy rok za pasem, to przynajmniej można zrealizować założenie nowego postanowienia. W tym roku zeszłoroczne noworoczne postanowienie nie wyszło, bo go nie było. Więc może teraz?
No to będzie tak:
zapuścić brodę (nie golić się w ogóle), przynieść gitarę z piwnicy, zacząć grać bluesa, wyjechać w Bieszczady i jeść ziemię i korzonki.
Może wreszcie uda się zhipsteryzować na całego.
Nie goliłem się cały grudzień. Mój rekord to rok, po pierwszym semestrze. Więc tak, hipsteria na maksa.
Kurwa, rok?! O w mordę, you’re my hero. Nigdy nie miałem śmiałości, z racji pracy itd.
Z tym graniem bluesa to przegiąłeś 😉
No z tym będzie najtrudniej…
Na RYMie jest moja fotka (tam klikasz w to +4 pod awatarem) jak byłem +50kg grubszy, tam miałem jakieś pół roku brodę. Wtedy jeszcze to byłem gówniarz w liceum i ona rosła powoli.
Oczywiście, że przejrzałem twoje fotki. Nie ma to jak pooglądać internetowych znajomych 😉
Fajną brodę miał kiedyś E, koleś od Eels. Tutaj:
W ogóle na tej płycie trochę odjechał w niektórych momentach, bo on ogólnie to ładny chłopczyk taki. A tam taka broda i w ogóle.
Sunn O))) mieli fajną dysproporcję bród. O’Malley jest zawsze clean shaved, a Anderson zarośnięty. Potem obaj zarośli i twórczość poleciała na (brodaty) pysk.
Nigdy tego Sunn O))) nie słuchałem. Kiedyś rzuciłem uchem na chwilę, ale jakoś szybko przestałem. Może warto.
A ja wiem. Mnie się podobają bardzo, ale to jest muza do słuchania w nocy, w spokoju, żeby w pełni wchłonąć te wszystkie warstwy tła, nie zatrzymać się na gitarach czy (rzadziej) wokalu. „Black One” I „Flight of the Behemoth” polecam z czystym jak mszalne szaty O’Malleya sercem!
Brodę mam od kilku miesięcy i paru Lemów też łyknąłem. Czas pomyśleć o Łysiaku i Saragossie.