Projekt Recenzja: Devin Townsend Projeckt – Deconstruction

czyli dekonstrukcja cheeseburgera. Brzmi głupio? Może, ale sam Devin tak to określa. Oto bowiem Deconstruction to koncept album o tym, że dążąc do zgłębienia istoty rzeczy, do pełnego zrozumienia, docieramy donikąd. Bo przecież rzeczy są takie, jakie są. Bohaterem jest koleś, który właśnie stara się objąć, zrozumieć sens, dociera wreszcie do piekła, a tam giabeł pokazuje mu cheeseburgera. Wszystko byłoby git, gdyby nie fakt, że główny bohater jest wegetarianinem, czyli gówno ma z całej tej istoty wszechrzeczy, bo nie może jej nawet zeżreć (właściwie mógłby spróbować, bo z jednej strony dociera do samego piekła żeby objąć świat pełnym zrozumieniem, a na przeszkodzie staje mu jego wegetarianizm, czyli w uproszczeniu jego własne ograniczenia żywieniowe – Kordian?). Ech, ten Devin. Trochę pierdolenie szczerze mówiąc, bo to taka wielka filozoficzna konstrukcja myślowa sprowadzona do żarcia i pierdzenia. Koncept albumy zawsze mają swój jeden duży minus. Otóż, cała konstrukcja jest zrozumiała dopiero wtedy, kiedyś się ją wyjaśni. Czy to we wkładce, czy w wywiadach. I pal sześć jeśli idzie o liniowe historie w stylu Kinga Diamonda, bo tu akurat wszystko jest na miejscu, ale jak za koncept albumem idą jakieś filozoficzne przemyślenia, to już robi się kołomyja. Bo autor musi wyjaśniać co miał na myśli. Bo przecież coś miał, koncept album to nie pole do popisu intelektualnego dla słuchacza. To jest miejsce dla posłuchania, doczytania i ewentualnego pokiwania głową. I jeszcze wrzucę do piecyka cytat z wywiadu, w którym Devin istotę merytoryczną Deconstruction uściśla. Wrzucam bo smaczny:

When I cleared my head from drugs and whatever, I started to recognize that there’s really no mysteries, no metaphors.

A parę linijek dalej:

The cheeseburger is like an arbitrary metaphor for trying to figure out the meaning of life, when in actual fact, maybe the meaning of life is going to the beach and playing acoustic guitar with your friends and not thinking so much about it.

Czyli cheeseburger jest metaforą tego, że nie ma w życiu metafor? Oj Devin, Devin. To są te metafory czy nie ma? I czy da się jakoś pokazać brak metafor nie używając metafor? Uff, a miało być elegancko, metalowo, ekstremalnie dla uszu, a tu mi mózg dymi od kminienia nad istotą cheesebrurgera jako metafory… dość! Cóż począć kiedy się nie umie słuchać w oderwaniu od kontekstu.

Wieki temu, kiedy byłem jeszcze miłośnikiem Stuck Mojo (tak, tak), Bojadżijew poradził mi, bym kupił sobie kasetę bliżej nieznanej mi formacji Strapping Young Led. Mówił, że to zespół kolesia, który produkował płytę Pigwalk Stuck Mojo, i że grają trochę industrialnie. Kupiłem, co mi tam. No i faktycznie, grzmocił Devin, jeno debiut SYL był dla mnie ciut za bardzo ekstremalny, byłem wtedy na etapie „industrialu” Die Krupps, a nie jakiejś metalowej ekstremy. Płytę lubiłem, owszem, ale nie byłem gotów na kolejne odsłony SYL. Tak oto kontakt z Devinem urwał mi się na ponad 15 lat, z kilkoma przerwami na jakieś tu i tam single. No i zerkam sobie cóż to ten Deconstruction, bo wiem, że Devin niesforny, więc chuj wie. No i czytam „progressive metal, sympchonic metal…”, Boże… pomyślałem, symfoniczny?! Niech Pambóg ma mnie w swojej opiece. Ale zaraz potem doczytałem „electronic” i od razu się uspokoiłem. Rozmarzyłem się o Kraftwerk, minimal synth. Dobra, lets play.

I zaczyna się faktycznie electronic. Tylko taki progressive trochę, do tego śpiew. Wiem, że to podstęp, trochę jednak o Devinie słyszałem, czekam więc aż zaczną pizgać gitar, więc nie pogłaśniam, choć początek jakiś taki cichy. I w sumie pierwszy kawałek jest jakiś taki spokojny, nie szarga za bardzo. Gdzieś tam te gitary szaleją, wzbijają się na pierwszy plan, ale co to? No tak, symphonic. Te riffy Devin popodbijał sobie orkiestrą. Tu jakieś orkiestrowe zagrywki, tu chór. I tak jest właściwie w każdym kawałku. Niby to brzmi razem dobrze, ale jakoś tak nie na moje uszy. Nie lubię symfonii z ciężkimi gitarami, nie wiem czy są wyjątki u mnie, w tej chwili nie jestem w stanie wymienić żadnej płyty z taką fuzją, która to płyta mi się podoba. Wiem, że się trochę wystawiam, bo idę o zakład, że to dla fanów jest jeden z głównych atutów tego albumu. Oprócz całej tej orkiestry (Prague Philharmonic Orchestra) mnóstwo się tam dzieje. Musiałbym tego albumu przesłuchać z 10 razy, żeby okiełznać to, co tam Devin proponuję. Może trochę przesadzam, ale taki Mighty Masturbator trwa ponad 16 minut. No daj Boże zdrowie, ale ja jestem skromnym człowiekiem. Na płycie pojawia się sam Giabeł, Pamboga nie uświadczyłem, ale za to Devin sporo pierdzi (to chyba Devin), a tu symfonia. W filharmonii się nie pierdzi, chyba że po cichu. Ale tam się tyle dzieje, że jeden pierd i jadziem dalej.

I jeszcze goście. Mnóstwo na płycie gości. Jest Akerfeld, jest Puciato, jest ktoś tam z Emperora. Ja ich właściwie nie rozróżniam, muszę się wsłuchać, żeby wyłapać, ale mam to za zaletę. Bo ta liczba wokalistów jest spora i album mógł brzmieć po prostu jak Devin i Goście, a w związku z tym, że oni się pięknie wtapiają w kompozycje, to album zyskuje, stanowi jedną całość. Warto wyróżnić kawałek Juular, trochę umpa umpa, też z orkiestrą, ale najbardziej chwytliwy i zapamiętywalny. Im dalej w las, tym ciekawiej, bo taki Mighty Masturbator to klasa jak się patrzy, tam już w ogóle akcja powala na kolana. Motywy ostre, szybkie, melodyjne, niemalże wodewilowe, słowem rzeźnia na maxa, ale paradoksalnie to chyba najlepszy numer na płycie. Jest jeszcze tytułowy utwór, który trwa prawie 10 minut, a w którym to mamy trochę wyjaśnienia konceptu (gadki). No i teraz już mogę się domyślać z niemalże stuprocentową pewnością, że to nie Devin, a diabeł pierdzi (co za oblech, pewnie jeszcze beka). Wcześniejszy jeszcze Pandemic to z kolei chyba jeden z ostrzejszych numerów na płycie. W ogóle końcówka wydaje się ostrzejsza, no ale wiadomo, koncept dobiega końca. Zabawa w trakcie słuchania tego albumu polega na tym, że tam jest mnóstwo akcji, której nie sposób pobieżnie zgłębić. Devin jawi się tutaj jako koleś z ADHD, zupełnie jakby pojawiał się znikąd, walił pałką w łeb i uciekał z ironicznym śmiechem. Tylko ta orkiestra…

Jak słuchałem tej płyty pierwszy raz, to miałem wrażenie, że panuje na niej chaos. Długa płyta, długie kawałki, mnóstwo zmian tempa, nastroju, od cholery tego. Dopiero potem z czasem wyłaniał się z tego spójny koncept. Trzeba przyznać, że te kompozycje faktycznie płynnie przechodzą w siebie, te motywy w utworach dobrze po sobie pasują, wszystko jest spójnie ułożone. Dopiero potem zacząłem doczytywać, dowiedziałem się o tym cheeseburgerze, przypomniałem sobie te pierdy, gadki i trochę zgłupiałem. Bo właściwie ta muza jest naprawdę niezła (gdyby nie ta orkiestra), pięknie brzmi, a tu jakieś ideolo o tym, że nie ma większego sensu, że jest cheeseburger, który jest metaforą, że nic nie jest metaforą i tego typu pierdu pierdu. Kurwa, Devin skroił ładny garnitur, ten garnitur pięknie leży, tyle że jest w jakimś dziwnym kolorze. I jeszcze jakby się trochę świecił. Bo ocena byłaby wyższa, tyle że ten koncept jest trochę w stylu Jakcka Blacka, a cała symfoniczność powoduje, że odbieram ten materiał jak rock operę, a jakoś z tym nie zawsze jest mi po drodze. Te dwie rzeczy powodują, że materiał ma u mnie słabsze echo, ale gdybym słuchał w kompletnym oderwaniu od kontekstu, to kto wie. Ale ja tak nie umiem i nie mam wtedy frajdy. Bo w końcu dzieło kompletne to takie, w którym każdy element się pięknie układa. Aaaaameeen!

Ocena: 3,5/5.

Recenzja Bojadżijewa
Recenzja Wmichaela

14 uwag do wpisu “Projekt Recenzja: Devin Townsend Projeckt – Deconstruction

  1. Ziltoida nie znam, widziałem tylko fotki i czytałem jak mówił, że może będzie z tego seria filmikowa. Tyle. No masz rację, ale jednak wiesz, taki humor CLATowy trochę. Dobre to, ale wiesz 😉

  2. Oj wiesz, to takie jaja, ale na poważny temat. Dystans jest, ale jednak przemyca jakieś przemyslenie. A tu sie kupy nie trzyma i zostaje tylko żart w sumie.

    No i orkiestra… Mi to nie bardzo podchodzi, jakoś nie mogłem się do tych chórów przemóc.

  3. Łał, ale recka. Super 🙂

    BTW He, he, średnia naszych ocen wyszła na 4.0. Choć mi podobało się najbardziej, statystycznie rzecz biorąc to dobry album.

    Jaka kolejna propozycja?

Dodaj komentarz