Projekt Recenzja: Spectrum Meets Captain Memphis – Indian Giver

Przyznam szczerze, że dobierając albumy do projektu recenzja mam czasem nie lada problem. Bo miałem parę rzeczy innych dać, ale w ostatniej chwili wpadł mi w ręce ten album. Spectruma czyli kolesia o pseudonimie Sonic Boom nie znałem, nie znałem też Jima Dickinsona. A skoro nie znałem, to posłuchajmy.

Album zrobił na mnie świetne pierwsze wrażenie. To połączenie starego, korzennego bluesa z elektroniką i muzyką melodyjną, gitarową. Płyta ewidentnie dzieli się na dwie części. Najpierw utwór o melodyce Spectruma czyli Spacemen 3 czy nawet Spiritualized. Potem utwór zanurzony w bluesie z różnymi przeszkadzajkami elektronicznymi. Najlepiej o tym świadczy początek płyty, pierwszy trzy utwory. Szczególnie drugi „The Lonesome Death of Johny Ace” robi piorunujące wrażenie. Długi, monotonny blues podszyty elektroniką. Wow, mnie rozłożył na łopatki. Potem mamy typowo Spectrumowy kawałek „Take Your Time”, a potem …album cały czas powtarza swój schemat, i tak już do końca. Stąd właśnie dobre pierwsze wrażenie, później niestety jest już trochę gorzej.

Najbardziej irytujące są repetycje. Utwory ciągną się w nieskończoność powtarzając cały czas to samo. O ile są to takie utwory jak wymienione w poprzednim akapicie, to słucha się z przyjemnością. Ale kiedy pomysłów zaczyna brakować, to okazuje się, że trudno się tego słucha za każdym następnym razem, bo trzeba przebrnąć przez te wszystkie repetycje, ten cały shoegaze’owy klimat. Męczące i płyta traci cały swój atut.

Dobra, ponarzekałem, a to w sumie nowość, że ktoś z naszej trójki recenzentów narzeka na płytę, którą sam zaproponował do recenzji, w związku z tym pora na wytłumaczenie. Wybrałem ten album do recki głównie z jednej przyczyny. Ten album łączy w sobie nurty bluesowego, korzennego grania z elektroniką. Stara muzyka pożeniona z nową. W tych bluesach Jima Dickinsona słychać typową amerykańską, momentami indiańską, ludową mantrę, jakby wszystko było wykąpane w pejotlu. W tej muzyce słychać pustynie, kaktusy i w ogóle amerykańskie krajobrazy. Momentami Jim Dickinson brzmi jak T Bone Burnett, ale to niestety wszystko. Cały ten album ma niezwykły potencjał, ale nie cały został wykorzystany, nad czym niestety boleję. Bardzo chciałbym żeby panowie spotkali się ponownie, bo Indian Giver to album z 2008 roku, więc może się jeszcze okazja trafi. Pierwsze trzy utwory pokazują czym mogłaby być ta płyta, gdyby nie była tym, czym jest. Potencjał był, ale utknął w piachu. Ocena głównie za pierwsze trzy kawałki, chociaż właściwie to za „Lonesome Death of Johny Ace” bo przyprawia mnie o ciary na plecach.

Ocena: 7/10

Recenzja Wmichaela
Recenzja Bojadżijewa

4 uwagi do wpisu “Projekt Recenzja: Spectrum Meets Captain Memphis – Indian Giver

  1. ok, lonesome jest w porzo, ale za długi. po co nagrywać takie długie kawałki, w których leci ten sam motyw non stop. max 4 min i byłoby extra.

Dodaj komentarz